"121 łez" to jedna z tych książek, po które sięgnęłabym bez czytania opisu, po prostu w ciemno. I z takim zamiarem kiedy pojawiła się propozycja od Wydawnictwa Zysk i S-ka ją od razu przygarnęłam! Czy było warto?
Od pierwszych stron ta powieść uderza w czytelnika potężną dawką emocji. Poznajemy Emily, która myśli, że nie ma dla niej już przyszłości, szansy na miłość i szczęście, a wraz z tymi myślami przychodzą te o samobójstwie. Postanawia skoczyć z mostu. W tym momencie pojawia się mężczyzna, Derek, który w momencie kiedy widzi cała sytuację, rzuca się bez zastanowienia na ratunek dziewczynie.
Po wszystkim niedoszła samobójczyni ląduje w szpitalu, a Derek za wszelką cenę chce jej pomóc, być dla niej oparciem. Ta jednak ucieka i wszelka wieść po niej znika aż na rok. Wtedy ta para znów na siebie wpada, ale spotykają się w odwrotnej sytuacji. Tym razem to Emily przybędzie na ratunek Derekowi. I oczywiście znów postanawia zniknąć, ale na szczęście mężczyzna na to nie pozwala. Czy z tego może zrodzić się uczucie? I na ile szczęśliwe, a nie toksyczne?
Szczerze mówiąc bohaterzy wydawali mi się dość irytujący. Wiadomo, problemy emocjonalne miało każde z nich i być może to właśnie ich do siebie przyciągało i odpychało jednocześnie. Emily od początku chciała ze sobą skończyć i było to dość oczywiste dla mnie, że nie szuka ona pomocy, a próba samobójcza nie jest swoistym wołaniem o odrobinę uwagi, o ratunek. Bez większego zastanowienia rzuciła się z mostu nie zważając na otaczający ją świat i ludzi. To zrozumiałe, że nie chciała mieć później do czynienia z człowiekiem, który ją ocalił, więc zniknęła z radaru. Z drugiej strony Derek. No właśnie, narzucał się odrobinę za mocno i chciał na siłę pomóc osobie, której nie zna, nie wie o jej problemach, ani o powodach, które pokierowały ją na most. A mimo to jego życie obróciło się tak, że to on potrzebował pomocy. Ale tu mam wrażenie, że to była desperacka próba zwrócenia na siebie uwagi.
Jak dla mnie ta książka z jednej strony jest bardzo dołująca, ale z drugiej podnosi na duchu, pokazuje, że mimo iż człowiek nie widzi dla siebie ratunku, jeszcze wszystko może się zmienić, obrócić w dobrą stronę. A co ciekawe, wbrew temu, że taka osoba tego wcale nie chce.
"121 łez" jest idealnie pasującym tytułem, a opowieść jest naprawdę napisana tak, że ma się wrażenie iż stoi się obok bohaterów, obserwuje się całą historię będąc tuż obok nich. I choć jest ona przewidywalna, to myślę, że w tego typu książkach ta przewidywalność absolutnie nie przeszkadza w niczym.
Czy polecam, czy mi się podobało? I tak, i nie. To nie są moje klimaty. Nie przepadam za płaczliwymi historiami z irytującymi bohaterami, ale zdaję sobie sprawę, że ta opowieść taka właśnie miała być. Polecam każdej osobie, która lubi uronić łzę nad książką i naładować się porządnie emocjami. Obiektywnie 7/10 gwiazdek, a subiektywnie 5/10. Dobrze napisana, ale nie dla mnie. Tak bym ją podsumowała :)
Wydawnictwu Zysk i S-ka serdecznie dziękuję za egzemplarz. Okładka jest przepiękna i z dumą prezentuje się w mojej biblioteczce!
Ja ostatnio nie mam nastroju na książki o samobójcach lub niedoszłych samobójcach, więc sobie odpuszczę. Okładka faktycznie bardzo przyciąga wzrok. Mnie również się podoba. Zastanawiam się jakie znaczenie ma liczba w tytule...
OdpowiedzUsuńKsiążka o na pewno będę czytała i jestem ciekawa, jak ją odbiorę. 😊
OdpowiedzUsuń