10 listopada

Kiedy umiera król

 


     Hej, hej! Dzisiaj przychodzę z książką od Wydawnictwa Czarna Owca, zapraszam dalej!     


     Są takie książki, wokół których jest dużo szumu, mnóstwo osób je poleca i się nimi zachwyca i w całym tym rozgardiaszu problem polega na tym, że niekoniecznie są one warte czytania, a jest tylko włożone dużo pracy w promocję. Z "Kiedy umiera król" w tej chwili jest wszędzie dosłownie w internecie właśnie tak, że wszystkim się podoba, każdy opowiada zanim skończy jaka to ona nie jest świetna, ale czy aby na pewno? Czy to tylko dużo szumu o nic?

     W tej książce poznajemy Saanę, dziennikarkę internetową bardzo wykończoną swoją pracą, bo ta łatwa nie jest i wyciąga z niej wszystkie siły. Zostaje z tej pracy zwolniona i to może być właśnie moment na odpoczynek. W końcu każdy się kiedyś wypala... Postanawia pojechać do ciotki Harloty i tam, w małym miasteczku odsapnąć. Jak to z takimi osobami z reguły jest, nie potrafi nie robić nic i zaczyna się interesować jedną sprawą, a mianowicie sprawą śmierci nastolatki, która miała miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej. 

     Drugim bohaterem, nie mniej ważnym jest Jan, śledczy pracujący w Helsinkach. Dostaje do rozwiązania sprawę morderstwa. Rytualnego. I tu zaczyna się problem, bo czy poprzestanie ona na jednej ofierze? Czy zaczyna się wyścig z czasem i z zabójcą?

    W tej książce czytelnikowi zostaje postawione ogromne wyzwanie. Narracja z poziomu kilku różnych postaci, do tego w dwóch różnych strefach czasowych i jeszcze, jak by tego było mało, jest całe mnóstwo rzeczy do zapamiętania. No co tu dużo mówić, to nie jest lekka lektura. Trzeba przysiąść, skupić się i według mnie nie nadaje się do tramwaju czy poczekalni u lekarza, bo w momencie, kiedy przerwie się czytanie, ciężko wrócić i wszystko ogarniać. Tylko kiedy już się wsiąknie w fabułę, to na dobre, do samego końca i czyta się zachłannie, chcąc poznać zakończenie. A ono jest zaskakujące, jak w sumie cała opowieść, bo przewidywalna to ona nie jest.

    Przy objętościowo sporych książkach z reguły mam problem, bo z jednej strony je uwielbiam za to, że na dłużej zostaję z bohaterami, ale z drugiej... no potrafią się zdarzyć takie, za które idzie się do piekła, bo pomija się opisy nie tylko przyrody! Tutaj jest jednak dobrze i nie ma potrzeby przeskakiwania, co więcej, lepiej tego nie robić, bo można się pogubić.

     Każdy zawsze jest ciekawy bohaterów i tutaj muszę przyznać, że dwie różne osobowości, dwa różne śledztwa, inaczej prowadzone, ale kiedy ich ścieżki w końcu się spotykają, to czuć, że choć zupełnie inni, to naprawdę jednakowi i dosłownie czuć wibracje między książką a czytelnikiem. Fantastyczna sprawa. To postacie, o których ma się nadzieję jeszcze przeczytać lub obejrzeć ekranizację.

    A na koniec dodam, że to debiut! W życiu bym nie powiedziała i aż sprawdzałam, co jeszcze znajdę spod pióra autorki, ale póki co nie znalazłam nic. Będę natomiast czekać, bo po takim początku na rynku czytelniczym może być tylko lepiej! Polecam, po prostu, nie można przejść obok niej obojętnie.

     Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca.



1 komentarz:

  1. Bardzo chętnie wspieram debiuty, a ten wydaje się naprawdę ciekawy.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2019 Wystukane recenzje