Hej, hej! Dzisiaj przychodzę do Was z książkami od Wydawnictwa Zysk i S-ka, zapraszam dalej!
"Ogień i krew" przyjechała do mnie dokładnie w momencie, kiedy zaczynała się emisja serialu "Ród smoka". Nie oglądałam ani nie czytałam "Gry o tron" więc ucieszyłam się że będę mogła poznać historię jeszcze na trzysta lat wstecz (bo w tych dwóch tomach to właśnie tam się cofamy) i dopiero później wziąć się za "Grę o tron", w przypadku której postanowiłam zacząć od słuchowiska, a później obejrzeć serial.
I gdyby nie fakt, że "Ród smoka" wciągnął mnie od pierwszego odcinka, to najpierw bym przeczytała książki, ale tym razem było odwrotnie. Czy żałuję? Zaraz opowiem.
Ale zacznijmy od fabuły. Jak już wyżej wspomniałam, cofamy się trzysta lat wstecz względem wydarzeń z Gry o tron. Targaryenowie mieszkają na smoczej skale i dowiadujemy się również wielu świetnych ciekawostek, np. o tym jak powstał żelazny tron. Martin postanowił, że w tych opowieściach przybliży nam powody, dla których wybuchła wojna domowa, opowie nam bardzo dużo o smokach. I to może być dla jednych wadą, a dla innych nie, bo jak już chciałam zacząć od tego, o czym mówi fabuła, to muszę od razu przeprosić, że ona jest jak by... na drugim planie, bo to swego rodzaju dziennik. Faktycznie wielu rzeczy możemy się dowiedzieć, ale to bardziej w formie kroniki, a tym samym, przynajmniej dalej, jako ciekawostek niż jako typowej książce.
W środku jest też całe mnóstwo ilustracji, dzięki którym z przyjemnością się do niej zagląda. Jako osoba, która nie czytała jeszcze żadnej części Gry o Tron, muszę przyznać, że jest to genialne wprowadzenie do opowieści. Autor lawiruje między wieloma postaciami i wydarzeniami, a to powoduje, że trzeba się skupić na lekturze. Chwila rozkojarzenia i już można się pogubić.
Dlatego to jedna z tych książek, których ja osobiście nie zabieram w drogę. Nie dość, że bałam się, że gdy wezmę jeden tom, to będę chciała od razu pochłonąć drugi i będę rozpaczać, że go przy sobie nie mam, to jeszcze są one dość... obszerne. Krótko mówiąc, o cegiełki. Dla mnie to na plus, bo im więcej stron w powieściach fantasy, tym ja chętniej p nie sięgam.
Wspomniałam, że nie czytałam innych powieści z tego świata, ale za to inną serię Martina już tak i uwielbiam jego styl, język i to, jak potrafi opowiadać historię. Gdybyśmy o jego powieści wzięli na lektury szkolne, to były by hitami.
Wracając do serialu. Jest on mocno fabularyzowany w porównaniu z książkami i generalnie uważam, że można śmiało traktować je jako osobne twory, niekoniecznie od siebie porównując ze względu na ich formę.
"Ogień i krew" jako oba tomy dla mnie są jako jedna całość. Przypuszczam, że gdyby nie ilość stron, śmiało mógłby być to jeden tom. Po przeczytaniu ich już wiem, że ten świat będę poznawać bardzo szybko i już się nie mogę doczekać aby usiąść ze słuchawkami na uszach i włączyć słuchowisko by jeszcze lepiej wskoczyć w świat wykreowany przez Martina.
Polecam zakupić oba tomy jeśli macie lekturę w planach aby nie kombinować w środku nocy z poszukiwaniem audiobooków!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz