Już za niecałe trzy tygodnie premiera drugiego tomu Synów zemsty! Dzisiaj zapraszam Was na pierwszy rozdział na długo przed premierą, czyli "Antonio" rozdział 1! Chodźcie!
Rozdział 1
ALYSSA
Wodzę
wzrokiem po pomieszczeniu, a moje oczy cierpią. Biały – niemal wszędzie ten
cholerny kolor. Białe ściany i meble, biała sofa oraz biały stolik. O, są
wyjątki! Ciemna drewniana podłoga i duży kwiat przy oknie po prawej stronie. No
dobra, widzę jeszcze zielony serwetnik postawiony przede mną na wypadek, gdybym
się rozkleiła, a także srebrne bibeloty. Wszystkie dodatki, figurki czy nawet
pliki dokumentów są idealnie poukładane, jakby były eksponatami przyklejonymi
do podłoża. Mam ochotę wstać i przestawić każdą rzecz – wtedy z pewnością
poczułabym się lepiej.
Obecnie moje życie
to jeden wielki rozgardiasz, a mieszkanie wygląda jak stajnia Augiasza; nawet
nie pamiętam, jaki kolor ma podłoga w salonie. Tak więc, pomieszczenie, w
którym przebywam, to zdecydowanie nie moje klimaty.
Siedząca
naprzeciwko kobieta spogląda na mnie znad czarnych oprawek okularów, wyczekując
odpowiedzi na zadane przed chwilą pytanie. Nawet ona jest zbyt idealna. Perfekcyjnie
upięte blond włosy, perfekcyjnie wyprasowana błękitna koszula, za pomocą której
zapewne chce budzić zaufanie pacjenta, a do tego… No niespodzianka! Biała
spódnica.
– Alyssa? Opowiedz
mi o swoim dzieciństwie – powtarza doktor Dunkan.
– Nie słyszała pani,
co mówiłam? – pytam oburzona. – Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem i nie
sądzę, aby moje dzieciństwo miało z tym coś wspólnego.
Nigdy
nie opowiadam o przeszłości. Nigdy!
Psycholożka
wzdycha, jakby była zniecierpliwiona. Kompletnie jej nie rozumiem. Im szybciej
przejdziemy do sedna, tym prędzej skończymy i wszyscy będą zadowoleni, łącznie
z moją mamą, która namówiła mnie na tę wizytę. Nigdy, przenigdy jej tego nie
wybaczę.
– Tak, wspomniałaś
też o kilku innych rzeczach, na przykład o tym, że to tobie zależało na szybkim
wyjściu za mąż. Chciałabym jednak, abyśmy zaczęły od początku.
Wścibskie babsko.
Nie płacę jej za to, żeby wtykała nos w nie swoje sprawy, tylko doradziła, jak
mam sobie poradzić z armagedonem wywołanym przez… Ech!
– Chce pani znać prawdę?
Dobra! Jako dziecko byłam otyłym rudzielcem z wielkimi okularami i aparatem na
zębach. Wszyscy się ze mnie śmiali. Kiedy dorosłam, pojawił się Cameron Larson.
Kochał mnie tak samo, jak ja jego. Co z tego, że chciałam wyjść za niego za mąż
i myślałam tylko o tym, dlaczego obrączki nie nosi się na środkowym palcu,
żebym mogła ją pokazywać wszystkim, którzy ze mnie drwili, mówiąc „pieprzcie
się”?! – wykrzykuję, wystawiając wskazany palec w kierunku zszokowanej kobiety.
– Hmm… Myślę, że
to byłoby samolubne – odpowiada zamyślona psycholożka.
Tego już za wiele.
Wstaję, sięgam po czerwoną torebkę, po czym wyjmuję z niej plik banknotów,
które rzucam na stolik.
– Wie pani, co
jest samolubne? To, że mężczyzna, który każdego dnia powtarzał, jak bardzo mnie
kocha, kupił już dla nas dom, planował, że będziemy mieli dwójkę dzieci, i
obiecał, że nigdy mnie nie opuści, zwiał nagle z krótkim: „Nie mogę tego
zrobić!” – łkam; pierwsze łzy frustracji spływają kaskadami po policzkach. –
Niesprawiedliwe jest to, że on prawdopodobnie bawi się w najlepsze, a ja
stanęłam w miejscu i nie umiem bez niego ruszyć dalej.
Na odchodne
bezczelnie kradnę pudełko chusteczek i opuszczam gabinet z wysoko uniesioną
głową. Wsiadam do zaparkowanego przed budynkiem niebieskiego cadillaca, gdzie
po raz pierwszy opłakuję trzy miesiące, przez które żyłam w totalnym
zawieszeniu.
Kiedy mija fala
czarnej rozpaczy, doprowadzam się do porządku i przekręcam kluczyk w stacyjce.
Zerkając w boczne lusterko, wyjeżdżam na główną ulicę. Postanawiam zrobić po drodze
zakupy spożywcze, żeby w końcu coś zjeść. Potem z pewnością zadzwonię do mamy i
powiem, co myślę o jej radach.
Skręciwszy na
środkowy pas, zatrzymuję się, narzekając pod nosem na czerwone światło. Stukam
palcami o kierownicę, nasłuchując wiadomości z radia, i od niechcenia zerkam w
prawo. Zamieram. To niemożliwe, wszechświat się na mnie uwziął!
Zgrzytam zębami,
zaciskając dłonie na kierownicy, podczas gdy krew w moich żyłach momentalnie
zaczyna wrzeć, bo oto pojawił się on. Cameron Larson. Mężczyzna, którego
kochałam i nadal kocham. Tak samo, jak nienawidzę.
Siedzi w jakimś
czarnym cacku, spoglądając ku górze w oczekiwaniu na zmianę świateł, i rozmawia
przez telefon. Gdy uśmiecha się w odpowiedzi na coś, co zapewne powiedziała
osoba po drugiej stronie, żółć podchodzi mi do gardła. Kiedyś ten uśmiech był
przeznaczony tylko dla mnie. Palcami wolnej dłoni przeczesuje brązowe włosy,
odkłada aparat na bok, po czym rusza.
Ponieważ się
zagapiłam, nie zauważyłam, kiedy zapaliło się pieprzone zielone. Po chwili
pojazd zdradzieckiego byłego znika za zakrętem. Ktoś za mną wściekle ciśnie w
klakson, więc nie myśląc już więcej, zjeżdżam na prawy pas i wpycham się przed
kolejne nadjeżdżające auto.
Skręciwszy w
następną ulicę, podążam za czarnym samochodem Camerona. Zerkam na kontrolkę
paliwa, modląc się, żeby mój były nie jechał za daleko, bo inaczej droga
powrotna będzie ciężka.
Śledzę Camerona
około pół godziny, aż ten wjeżdża do dzielnicy, o której do tej pory dużo
słyszałam; na pewno nie zapędziłabym się w te rejony, gdyby nie on. Czego w
ogóle tu szuka?
Zatrzymuje się pod
jakimś barem z lat sześćdziesiątych, a ja parkuję kawałek dalej, po drugiej
stronie ulicy. Obserwuję, jak wysiada, poprawia czarną marynarkę, po czym
wchodzi do lokalu.
Początkowo myślę,
że umówił się z jakąś kobietą, ale żeby spotykał się z nią w dzielnicy, gdzie
roi się od przestępców? Życie mu chyba niemiłe. Zresztą, co mnie to obchodzi?
Powinni mu skopać tyłek i skasować to autko…
O, właśnie!
Przypominam sobie, że tato dał mi kij baseballowy, ot tak, do samoobrony.
Rozglądam się po
okolicy – w pobliżu dostrzegam jedynie napakowanego faceta w garniaku stojącego
przed lokalem. Kiedy wchodzi do środka, pojawia się moja szansa.
Odpinam pas
bezpieczeństwa i opuszczam samochód. Okrążam go, a następnie otwieram bagażnik,
z którego wyjmuję kij. Przechodzę przez ulicę, zachowując czujność. Gdy zbliżam
się do pojazdu tego kretyna, coś mi podpowiada, że to nie jest dobry pomysł,
ale już za późno na zmianę zdania. Biorę pierwszy zamach, uderzam w przedni
reflektor, potem w drugi. Następnie z rozmachem atakuję maskę, raz za razem.
Nie wiem, ile
jeszcze uderzeń oddaję pod wpływem narastającej furii, lecz nagle czuję duże
zmęczenie, dyszę jak parowóz, bolą mnie ramiona, a przedmiot wypada mi z dłoni.
Jedno jest pewne: ja i Cameron Larson możemy uznać, że jesteśmy kwita.
– Alyssa? – Na
dźwięk głosu niedoszłego męża unoszę wzrok.
Przerażenie
malujące się na jego twarzy może by mnie usatysfakcjonowało, gdyby nie fakt, że
mamy towarzystwo. Dwóch napakowanych facetów i jednego mężczyzny o ciemnych
oczach, który dziwnie mi się przygląda. Przeszywa mnie spojrzeniem, ściągając
brwi w zaciekawieniu. Ogólnie można by go uznać za przystojnego, nawet z blizną
na lewym policzku, jednak jego pewna siebie postawa, jakby górował nad całym
światem, sprawia, że gęsia skórka pokrywa prawdopodobnie całe moje ciało.
Dziwnie speszona
spuszczam wzrok i w ułamku sekundy robi mi się strasznie gorąco. Dwóch
olbrzymów trzyma dłonie na pistoletach schowanych za paskiem, co oznacza, że moje
godziny są policzone.
– Czym zasłużyła
sobie moja własność na takie traktowanie? – pyta w końcu mężczyzna z blizną.
Patrzę na niego z
przerażeniem i…
Jego
własność? Jak to jego własność?!
– Och – jęczę i
nie dowierzam własnej głupocie.
– Och? – powtarza
facet, unosząc brew; kąciki ust dziwnie mu drgają.
– To nie jest twój
samochód? – pytam głupio Camerona, a ten, chyba nadal w ciężkim szoku, kręci
głową.
Co robić? Co mam,
do cholery, robić?! Głupia, głupia ja. Na poczekaniu staram się wymyślić jakąś
historyjkę, aby móc po prostu zwiać.
– Emm – dukam. –
To małe nieporozumienie, Cameron chętnie zapłaci za naprawę szkód. Spieszę się
na lunch z tatą, który jest policjantem – oświadczam, lejąc wodę, i modlę się w
myślach, żeby mój były nie pisnął ani słowa.
Uśmiechając się
sztucznie, robię kilka kroków w tył, a następnie ruszam w kierunku swojego
pojazdu. Gdy za plecami słyszę prychnięcie, zwracam oczy ku niebu, błagając,
aby dane mi było wydostać się stąd w jednym kawałku.
Po wejściu do
cadillaca od razu blokuję zamki, po czym odjeżdżam, nawet nie zapinając pasa.
W drodze do domu
nerwowo zerkam w lusterko, upewniając się, czy nikt mnie nie śledzi. Nie
zauważając niczego podejrzanego, oddycham z ulgą, lecz coś mi podpowiada, że to
wcale nie koniec.
Nie czytałam jeszcze pierwszej części. 😊
OdpowiedzUsuń