07 września

Lubomir Tomaszewski. Portret w płomieniach.

 


      Book Morning! Dzisiaj o książce ze zdjęcia, o nietypowej u mnie tematyce :) Zapraszam!     


     "Lubomir Tomaszewski. Portret w płomieniach." to biografia, a ja po te sięgam dość rzadko. Uwielbiam literaturę faktu, powieści na faktach, czy chociażby nieco inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, ale to biografie u mnie leżą na tym ostatnim miejscu, choć czasami, tak zwyczajnie, gdy trafia się o kimś niezwykle ciekawym, z chęcią czytam. A jak było tym razem? Czy to dobrze opowiedziana historia Lubomira Tomaszewskiego?

     Zostawię Wam opis Wydawcy na temat tego artysty, bo to właśnie najlepsze określenie tej osoby:

     "Lubomira Tomaszewskiego (1923–2018) znamy w Polsce przede wszystkim z porcelanowych figurek, które projektował dla fabryki w Ćmielowie. Eleganckie i lekkie, zdobiły polskie mieszkania już w latach 50. i 60., są produkowane do dzisiaj i wciąż nie wychodzą z mody. Podobny status mają unikalne w skali światowej serwisy do kawy Ina oraz Dorota.

Mniej znane są natomiast losy i twórczość Tomaszewskiego po emigracji do Stanów Zjednoczonych w 1966 roku. Praca wykładowcy na uczelni artystycznej w Bridgeport dała mu swobodę tworzenia. Za oceanem malował obrazy ogniem i dymem, ale największą sławę przyniosły mu rzeźby w kamieniu, drewnie i metalu. Zdobył w Stanach miano "rzeźbiarza ruchu".

Na artystyczne wybory Tomaszewskiego cień położyła rodzinna tragedia – w tej książce linia życia i linia sztuki połączyły się w pasjonującą opowieść.

"Czarna strona człowieczeństwa pozostanie we mnie na zawsze, stała się częścią mnie. I jest widoczna w mojej sztuce."
Lubomir Tomaszewski"

     Nie wiem jak Wy, ale ja w temacie sztuki, czyli tak naprawdę malarstwa, rzeźby i innych tym podobnych cudów jestem po prostu zielona. Niekoniecznie się nimi interesuję lub kiedykolwiek interesowałam, ale w tej książce nie do końca o to chodzi. Chodzi o człowieka, którego ja kojarzyłam faktycznie tylko z porcelany, a okazuje się, że był niezwykle wszechstronny, bo już sam tytuł nieco zdradza, gdyż malował on... ogniem. 

     W środku znajdziecie wiele przepięknych zdjęć, a przy tym książka jest wydana w twardej oprawie i dzięki temu prezentuje się absolutnie przepięknie. Podczas czytania ma się wrażenie jak by przeglądało się stary album ze zdjęciami osoby, która była nam niezwykle bliska, a przecież go nie znaliśmy. A może jednak nieco znaliśmy?

     Jest to jedna z ciekawszych biografii, jakie czytałam. Pochłania się ją, ponieważ autorzy stworzyli niekoniecznie reportaż, a raczej opowieść o Lubomirze. Powieść, w którą wpada się całym sobą i ciężko z niej wyjść. A po lekturze mam ogromną chęć poznać bliżej twórczość tego człowieka. Zatem szukam kolejnych książek o nim, a także planuję wycieczkę po miejscach, które były mu bliskie. Wiecie jakie? Ćmielów, chociażby!

     A na koniec przyznam się bez bicia, że po tę książkę bym nie sięgnęła gdyby nie Wydawnictwo Agora. Dlatego bardzo dziękuję za to, że mogłam powyzywać jak to mnie bolą nadgarstki od trzymania egzemplarza w twardej oprawie, bo nie mogłam jej odłożyć, po prostu nie mogłam!



1 komentarz:

  1. Miło czytać tak entuzjastyczną recenzję, jednak nie przepadam za biografiami.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2019 Wystukane recenzje