13 listopada

Necrovet. Metody leczenia drakonidów [PRZEDPREMIEROWO]


      Hej, hej! Dzisiaj przychodzę z książką od Wydawnictwa SQN, zapraszam dalej!     


     Sięgacie po książki z magią i zwierzętami magicznymi w roli głównej? A co powiecie jeszcze na nieumarłą panią weterynarz? Takie elementy zafundowała nam już autorka w pierwszym tomie, gdzie był to z grubsza pamiętnik technik weterynarii, która wpadła w sam środek niesamowitej przygody po tym, jak uciekła z wielkomiejskiej kliniki weterynaryjnej poszukując... no właśnie, spokoju. Ale go nie znalazła, choć można powiedzieć, że w końcu odnalazła chyba swoje miejsce na ziemi.

    W drugim tomie już sam tytuł wiele mówi, bo miało być o leczeniu drakonidów. Tajemnicza nazwa zapewne dla wielu, ale to po prostu smoki. Tak, to taki element fabuły, dla którego wiele osób rzuci się na tę książkę, ale warto pamiętać, że czytanie w odpowiedniej kolejności pozwoli wiele zrozumieć. Chociażby relację Florki z Bastianem. A, ponieważ mamy tu także nekromancję, to nareszcie w drugim tomie możemy jej konkretniej zasmakować i także warto wiedzieć skąd się bierze.

    To taka opowieść, która zwierzolubów rozbawi, ale także doprowadzi do łez, nie tylko tych ze szczęścia, ale także i po prostu z miłości do mniejszych braci. Tak samo było w pierwszym tomie. No bo wiecie jak pobrać krew smokowi? Tu się dowiecie!

    I wszystko byłoby wspaniale gdyby nie to, że w tym tomie poczułam, że autorka zaczęła używać języka bardzo młodzieżowego i pozwoliła sobie na folgowanie w tym temacie. Momentami bardzo mnie to irytowało, bo w pierwszej części przygód Florki nieco inaczej to wyglądało. Nie przeszkodziło mi to jednak w zachwycaniu się magicznymi zwierzętami, przywracaniem do życia... no nie, to zbyt mocno powiedziane, bo nieumarłe zwierzę nie do końca żyje.

    Przyznam się, że zakręciła mi się łezka, zdarzyły się momenty, że byłam w niezłym szoku, a w międzyczasie bardzo narzekałam na to, że relacje Florki w zasadzie ze wszystkimi bohaterami zostały mocno zaniedbane. Autorka skupiła się na jej pracy, na zwierzętach magicznych i na tym, co właściwie działo się w lecznicy. Owszem, relacja z Bastianem mocno się rozwinęła, ale mimo wszystko nadal troszkę poczułam, że chciałabym aby ta książka miała więcej stron, więcej wątków i scen. Czyżby to był niedosyt?

    Podsumowując, to świetna opowieść, po raz kolejny pochłonęłam z zachwytem, bo ciężko znaleźć urban fantasy z magicznymi stworzeniami w roli głównej i to poprowadzone tak, że chciałoby się tam być.

     Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem SQN.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2019 Wystukane recenzje