12 sierpnia

Dom pogrzebowy Cottona




      Hej, hej! Dzisiaj przychodzę z książką od Wydawnictwa Mova, zapraszam dalej!     


     Lubicie horrory, powieści grozy? A może filmy lub seriale? U mnie one raczej rzadko się zdarzają, bo mam wrażenie, że już od lat nie miałam przyjemności napotkać takiego prawdziwego horroru. Thrillery to jedno, sci-fi czasami też potrafią przerazić i w zasadzie to mogą mieć na celu. Ba, postapokaliptyczne opowieści także mają wzbudzać w nas niepokój. A co z horrorami? Takimi typowymi, gdzie wyskakują na nas zjawy z szafy?

     "Dom pogrzebowy Cottona" ma tak niesamowicie przyciągającą okładkę, tak nietypową, że można się dość mocno zdziwić poznając fabułę skrywającą się za tak przyjemną grafiką. Bo jest to podobno horror. No właśnie, podobno.

     Akcja powieści rozgrywa się w domie pogrzebowym, w którym dziwactwo goni dziwactwo. A główna bohaterka, dziewiętnastoletnia dziewczyna jest w takim momencie życia, gdzie na głowę spada jej zdecydowanie zbyt wiele. Umiera babcia, okazuje się, że jest w ciąży, pieniędzy brakuje na opłacenie czynszu i w jej pracy pojawia się specyficzny mężczyzna twierdzący, że nadaje się na modelkę. Tylko, że nie taką typową. Magnolia ma udawać martwych. Bierze udział w seansach przywołujących duchy. Udawane to czy nie, jej babka postanawia wrócić z zaświatów jako duch.

     Okazało się, że ta książka jest króciutka. Kurczę, te nieco ponad trzysta stron powoduje tak potężny niedosyt! Jest to opowieść bardzo specyficzna, zdecydowanie dla osób dorosłych. Czy to jednak horror? No niewiele ma z nim wspólnego pomijając duchy. Faktycznie, jak głosi wszem i wobec opis, jest w niej pełno humoru i... erotyki. I tak właściwie czuć, że to miało tak wyglądać, taki był plan.

     Można się przy niej uśmiać, wystraszyć, zdziwić. Pełna gotyckich elementów, a także postaci. Ociekająca smołą, niemal jestem zdziwiona, że główna bohaterka w pewnym momencie nie zaczęła wyglądać jak znana wszystkim Wednesday z rodziny Addams. Choć dziewczyna niekoniecznie wie czego chce, a jej wybory są dość dziwne.

    Mimo to, że główną bohaterką jest młoda kobieta, to trzeba przyznać autorce, że skrada serducho i czytelnik chciałby o niej wiedzieć jak najwięcej. Nie jest naiwna, choć momentami chciałoby się jej powiedzieć, żeby się ogarnęła. Jednak prawda jest taka, że próbuje być zaradna.

    Ta książka jest dziwna. To słowo idealnie opisuje całą fabułę. Nie jest łatwa, zahacza w specyficzny sposób o trudne tematy, w tym śmierć, podział między ludzi czarnoskórych i białoskórych, gdzie jedni są ofiarami, a drudzy drapieżcami.

    No trzeba po niej ochłonąć, daje do myślenia, a miała być powieścią grozy, raczej rozrywką. I tutaj dla autorki ogromny ukłon, bo poczucie humoru ma genialne, raczej czarne i przez to z góry należy głośno i wyraźnie mówić, że nie jest to opowieść dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

    Jedyne, co tutaj nie wyszło, to zakończenie. Czuć, jak by Brashears się spieszyła, jak by ją gonił deadline i przez to wydaje się niedopracowany. 

    I tylko na koniec należy dodać, że jest to debiut. A to otwiera możliwości na to, że autorka będzie się rozwijać, że będzie tylko ciekawiej, a jej wręcz psychodeliczny sposób przekazywania czytelnikom pewnych wartości się nie zmieni.

     Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mova.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2019 Wystukane recenzje