09 sierpnia

Final girls. Ostatnie ocalałe


      Hej, hej! Dzisiaj mam dla Was kilka słów o książce od Wydawnictwa Zysk i S-ka, zapraszam dalej!     


     "Final Girls. Ostatnie ocalałe" to książka, którą wiedziałam, że muszę przeczytać, jak tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach wydawnictwa Zysk i S-ka. To była jedna z tych, na którą czekałam niecierpliwie, męcząc się i czytając inne bez większych emocji, bo nie mogłam doczekać się tej konkretnej. I tutaj pojawiły się moje oczekiwania, bo miałam nadzieję na dobry thriller, a nie na słaby horror. A jak wyszło?

     Krew, krew i jeszcze raz krew. To dla mnie przepis na coś dobrego, pod warunkiem, że autor nie leci w tanią masakrę, a jednak buduje napięcie i potrafi opisać wszystko tak, że czuje się dreszcz na plecach na samą myśl o tym, co się stało bohaterom. Tym razem jednak poznajemy Lynnette, której udało się przetrwać i przezwyciężyć zwyrodnialca. Nie jej jednej, stąd tytuł książki, który sugeruje, że jest ich więcej. 

     Główna bohaterka przeżyła coś, co z reguły oglądamy na ekranie, czyli paskudny horror, w którym musiała patrzeć na śmierć przyjaciół i gdy już się z tego otrząsnęła, jako jedyna ocalała, myślała, że teraz już będzie tylko w życiu lepiej. Nic bardziej mylnego. Ale czy na pewno? Lynnette po czasie uważa, że pojawił się jakiś spisek, ale doskonale wiadomo, że osoba, która przeszła takie piekło, może mieć urojenia, lęki i ciężko stwierdzić czy faktycznie jest tak, jak mówi, czy to tylko w jej głowie rozgrywa się dramat. Czy znów może dojść do kolejnej krwawej masakry?

     Faktycznie, brnąć przez kolejne strony trzeba się zmierzyć z chaosem, który targa główną bohaterką, z jej dziwnymi wyborami i myśleniem nie do końca trzeźwym, choć nieco zrozumiałym. Według mnie autor pomysł miał na samą rozgrywkę, ale z psychiką dziewczyn sobie nie poradził i nie oddał tego, jak bardzo mogło nimi to wszystko wstrząsnąć. Owszem, poczułam jakąś namiastkę współczucia wobec bohaterek, ale nie miałam wrażenia, jak by to były takie postacie z krwi i kości. Bardzo mocno widać, że to wszystko to tylko fikcja, a według mnie w tego typu opowieściach najważniejsze jest aby właśnie wzbudzić tę wątpliwość w czytelniku, czy aby na pewno to tylko powieść.

     Mimo wszystko czytało mi się szybko i wręcz lekko, a nastawiłam się na to, że będę odczuwać niepokój, może obrzydzenie przy opisach bardziej krwawych scen. Czegoś mi ewidentnie w fabule zabrakło, a z drugiej strony uważam, że autor upchnął zbyt wiele postaci i na każdej skupił się pobieżnie. 

     Być może moje odczucia po lekturze to kwestia tego, że miałam nadzieję na dobry dreszczowiec, a to jednak horror i to z tych lżejszych. Myślę, że osoby, które lubią tego typu filmy czy książki, będą nią zachwycone. Był pomysł, ale wykonanie jak by kulało ze względu na to, że autor sam nie wiedział, w którym kierunku pójść. Nie był to dla mnie czas stracony, ale też nie będzie moim ulubieńcem roku.

    Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.



1 komentarz:

Copyright © 2019 Wystukane recenzje